Przejdź do głównej zawartości

„Szczury Wrocławia. Chaos”, czyli zombie zombie zombie


Tytuł: Szczury Wrocławia. Chaos
Autor:Robert J. Szmidt
Wydawnictwo: Insignis
Język: polski
Język oryginału: polski
Kupiłam w: Empiku

Zapewne nie będzie zaskoczeniem jak napiszę, że to kolejna książka czytana w ramach wyzwania „Trójka e-pik”. To nie jest tak, że nie czytam nic innego (co można zobaczyć na bocznym pasku bloga, w aplecie Lubimy czytać, gdzie dodaję wszystko co przeczytałam). Po prostu przy innych książkach nie mam takiej motywacji do opisywania ich. 

W przypadku tej książki i wyzwania ciekawe jest to, że pasuje ona do wszystkich trzech tegomiesięcznych kategorii: „zalegająca cegła (książka powyżej 500 stron)” – wydanie papierowe ma 544 strony, „książka z motywem katastroficznym” – mamy tu do czynienia z apokalipsą zombie oraz oczywiście „książka z miastem w tytule”, co widać na pierwszy rzut oka. Zabierając się do czytania wybrałam ją ze względu na tytuł do ostatniej kategorii i niech tak już zostanie. Trochę kusiło, żeby przenieść ją do kategorii „zalegająca cegła”, ale udało mi się opanować lenistwo.

 Moje uczucia względem tej książki zmieniały się w trakcie czytania. Jakbym pisała recenzję po przeczytaniu jednej trzeciej byłaby ona prawie w samych superlatywach. Po dwóch trzecich – nadal pozytywna. Po przeczytaniu całości niestety już taka nie będzie.

Na początku bardzo podobał mi się pomysł (co się nie zmieniło) oraz jego wykonanie (co do którego jestem już bardziej krytyczna): apokalipsa zombie w dekoracjach Wrocławia z czasów epidemii czarnej ospy w 1963 roku. Czytelnik dostaje jednocześnie powieść milicyjną i horror o zombie. Wychodzi bardzo ciekawe połączenie. Na tyle, na ile jestem w stanie to ocenić (nie żyłam w latach 60-tych), klimat gomułkowskiego PRL-u jest bardzo dobrze oddany. Chociaż jest kilka zgrzytów. Przede wszystkim wynikają one z założenia autora, że bohaterowie dostaną imiona i nazwiska uczestników konkursu. W związku z tym w akcji pojawiają się np. kilku Patryków. Może się mylę, ale wydaje mi się, że nazwanie tak bohatera urodzonego wcześniej niż w latach 90-tych XX wieku jest dość ryzykowne. W każdym razie mnie to raziło i psuło wrażenie zanurzenia się w tym okresie.

Autor wykonał dużo pracy różnicując sposób wyrażania się bohaterów w zależności od miejsca pochodzenia. Ale zamiast zostawić to czytelnikom bez komentarza, tak aby sami mogli to docenić, w każdym możliwym miejscu podkreśla, że ktoś mówi w ten sposób, bo pochodzi skądś tam. Po trzecim razie zaczęło mnie to już irytować.

W ogóle książka od pewnego momentu staje się męcząca. Nie mogę powiedzieć, żeby opisy nieumarłych mnie jakoś przerażały, albo śniły mi się po nocach. Sam koncept zombie jest dla mnie na tyle abstrakcyjny, że w żaden sposób mnie nie porusza. A w „Szczurach Wrocławia” mamy strasznie (nomen omen) dużo tego samego. I mnie gdzieś w połowie książki te opisy rozrywanych tkanek i atakujących wszystko pofragmentowanych trupów zaczęły zwyczajnie nudzić. Doczytałam do końca, bo miałam nadzieję, że dowiem się jak sobie poradzono z tą epidemią. Głupia, nie pomyślałam, że skoro jest druga książka z cyklu, to w pierwszej na pewno nic się nie rozwiąże. I nie, nie jestem na tyle ciekawa rozwiązania, żeby brnąć przez kolejne 600 stron tych opisów.

Korzystając z okazji zakończę moją ulubioną grą słów z tej tematyki. Pewnie nie będzie więcej okazji, bo nie przewiduję ani czytać ani opisywać więcej dzieł na temat żywych trupów. Jest to głupie, ale zawsze mnie rozbawia: „Człowiek człowiekowi wilkiem” a „Zombie zombie zombie”.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

„Dziady, część V” – porównanie e-booka i wersji papierowej

Dziadów jako lektury szkolnej nie wspominam zbyt dobrze. (Czy jest ktoś, kto wspomina dobrze?!) II część nawet mi się podobała, natomiast czytanie reszty było drogą przez mękę. Ale widać dopadł mnie lekturowy syndrom sztokholmski, bo gdy tylko zobaczyłam na serwisie wspieram.to , że ktoś zabawił się mickiewiczowskim tekstem i chce wydać dalszą część jako grę paragrafową, to zachwycona pomysłem podążyłam za nazwą serwisu i wsparłam to. W efekcie mam to dzieło zarówno w formie papierowej, wraz z dodatkowymi gadżetami, jak i w formie e-booka. Wyjątkowo mogę więc porównać jak się to czytało w obu formach. Wyjątkowo, bo normalnie nie czytam w krótkim czasie tej samej książki dwukrotnie. A że jest to gra paragrafowa , którą można przejść czterema różnymi postaciami, to powtórne czytanie nie jest nudne. Na początek wybrałam postaci kobiece i wersję papierową czytałam jako Karolina Zann, a e-booka jako Guślarka. Jakie są moje ogólne wrażenia , niezależne od formy książki? Pozytywne. Bawiłam si

„Księgi Jakubowe”, czyli czy warto czytać Tokarczuk w e-booku

Tytuł: Księgi Jakubowe Autor: Olga Tokarczuk Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie Język: polski Język oryginału: polski Kupiłam w: ebookpoint Nobel dla Tokarczuk — dzisiaj w „książkowym” internecie nie ma innego tematu. Ja też dołożę swoją cegiełkę do dyskusji i do świętowania.  Z twórczości nowej polskiej noblistki dotychczas przeczytałam tylko „Księgi Jakubowe”, więc tylko na temat tej książki mogę coś powiedzieć. Czytałam ją już dość dawno: „Lubimy czytać” twierdzi, że było to niemal równo cztery lata temu. Jak dla mnie to bardzo duży odstęp czasu i aż dziw, że w ogóle cokolwiek z tej lektury pamiętam. Zazwyczaj pół roku po przeczytaniu książki pozostają mi w pamięci jedynie strzępy fabuły. A i to nie zawsze. Tymczasem w przypadku „Ksiąg Jakubowych” pamiętam (jak na mnie) bardzo dużo: nieco fabuły, niektórych bohaterów, a przede wszystkim obraz świata częściowo odwzorowanego a częściowo stworzonego przez autorkę. Wydaje mi się, że może to robić za rekomendację. Warto pr

„Trójka e-pik” 2019 – ile mnie to kosztowało?

Chwilowo zrobiłam sobie przerwę w uczestnictwie z zabawie pt. „Trójka e-pik”. Nie dlatego, że coś mi się w niej przestało podobać. Nie, to świetna zabawa i odkryłam jej przy okazji kilka fajnych książek, po które bym pewnie inaczej nie sięgnęła. Tyle, że nastąpiło pewne zmęczenie materiału i na razie muszę odpocząć. W związku z tym w zeszłym roku uczestniczyłam w niej tylko przez siedem pierwszych miesięcy. Myślę, że jest to dobry moment na pewne podsumowanie. Będzie to podsumowanie finansowe. W końcu e-booki wybiera się często z powodu ich ceny – mimo niekorzystnego VAT-u powinny być tańsze niż książki papierowe. Zobaczmy jak to wygląda w praktyce. Poniżej z podziałem na miesiące ceny wszystkich przeczytanych przeze mnie w tej akcji książek. Wszystkie zdobyłam w legalny sposób, więc jeśli gdzieś widnieje 0, to nie znaczy, że pobrałam piracką wersję, ale że wydawnictwo lub autor umożliwili pobranie jest za darmo (czasem tylko przez krótki czas). Na czerwono zaznaczone są pozy