Przejdź do głównej zawartości

Metro 2033, czyli zaliczyć je wszystkie

Tytuł: Metro 2033
Autor: Dymitrij Głuchowski
Tłumacz: Paweł Podmiotko
Wydawnictwo:Insignis
Język: polski
Język oryginału: rosyjski
Kupiłam w: Publio

Sięgnęłam po tę książkę, po rozmowie z kolegą, który jak dowiedział się, że wybieram się do Petersburga, stwierdził, że absolutnie nie powinnam wcześniej tego czytać. Oczywiście, jakbym jechała do Moskwy, to nie powinnam bardziej, ale metro petersburskie jest nieco podobne, więc również lepiej nie. Bo jeśli przeczytam, to będę bała się zejść do metra i będę musiała męczyć się w autobusach. Skutek był taki, że oczywiście tuż przed wyjazdem przekornie ją przeczytałam.

Dlaczego miałabym po tej lekturze bać się metra? Bo w moskiewskim metrze dzieją się tu straszne rzeczy. „Metro 2033” jest powieścią postapokaliptyczną, w której ludzkość po katastrofie nuklearnej zeszła do metra i tam próbuje przetrwać. Ale metro nie jest przyjaznym miejscem. Co i rusz wychodzą jakieś potwory, albo, co gorsza, dzieją się dziwne, niezrozumiałe rzeczy.

Odwiedzona przeze mnie stacja
na „strasznej” linii petersburskiego metra.
Te wgłębienia w murze to właśnie drzwi,
za którymi jest torowisko.
Moje wrażenia po lekturze? Zeszłam do petersburskiego metra, a nawet specjalnie pojechałam obejrzeć stacje na linii, która ma perony oddzielone od torowiska ścianą z pancernymi drzwiami, które otwierają się tylko na czas postoju pociągu na stacji. W „Metrze 2033” pojawiła się legenda, że gdy budowano metro w ówczesnym Leningradzie, to na tej linii „coś” wyłaziło z tuneli i tak zabezpieczono się przed atakami tego „czegoś”. Jechałam tą linią i nic nie wylazło. Czyli bez przesady z tą strasznością.

Poza tym moje odczucia względem książki są ambiwalentne. Jeśli chodzi o wymyślony przez autora świat, to jest on bardzo ciekawy, chociaż widać pewne niedociągnięcia. Na przykład ewolucja potworów przebiega zbyt szybko. Ja rozumiem, że promieniowanie i tak dalej, ale mimo wszystko ewolucja potrzebuje przynajmniej kilku pokoleń, żeby były jakieś efekty. A wydaje się nieprawdopodobne, żeby człekokształtne mutanty miały tak krótki cykl rozwoju, żeby się wyrobić w czasie z tymi wszystkimi mutacjami i przystosowaniem do szybkozmiennego środowiska.

No, ale to drobiazgi, zasadniczo świat przedstawiony naprawdę wciąga. Gorzej z fabułą. Ta to się autorowi nie udała. Wygląda to tak jakby jedynym celem wędrówki bohatera było odwiedzenie jak największej liczby stacji. Autor prowadzi biedaka jak uparty mistrz gry fabularnej i na jego drodze co chwila wyciąga z kapelusza przeszkody, które ten może pokonać tylko przez pójście do kolejnej stacji. Jakbym grała z takim mistrzem, to może byłoby to ciekawe, ale czytanie tego było już w pewnym momencie nudne. Coś jak oglądanie cudzych zdjęć z wakacji: „Najpierw poszliśmy tu, potem tam, a potem tam, a potem jeszcze tam i tam, o! i jeszcze tu byliśmy…”. Ale najgorsze było zakończenie. Nie będę tu robić spojlerów, ale byłam bardzo zawiedziona, bo rozwiązanie jest kropka w kropkę jak w jednym z klasyków science fiction. Nie twierdzę, że autor „Metra” zerżnął to zakończenie, bo możliwe że nie znał tamtej książki. W końcu ignorancja to nie zbrodnia, a Rosjanin mógł nie mieć styczności z amerykańską literaturą sci-fi lat osiemdziesiątych. Ale te zakończenia są tak bardzo podobne, że jednak pewien niesmak jest. Bo to nawet nie jest podobny trop czy schemat, z których przecież w tego typu literaturze często się korzysta. Dla mnie to było duże rozczarowanie, bo poczułam się jakbym zamiast świeżego dania dostała odgrzany kotlet.

Podsumowując: wymyślony świat — tak, wymyślona fabuła — nie. Chętnie poczytam więcej z tego uniwersum, ale już niekoniecznie tego autora. Zresztą już zaczęłam, właśnie jestem w trakcie lektury „Pitra” Szymuna Wroczka. To, dla odmiany, dzieje się w metrze petersburskim. Żałuję, że nie zdążyłam sięgnąć po tę książkę przed wizytą w Petersburgu — miałabym więcej do odwiedzenia niż tylko tunel na jeden linii.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

„Dziady, część V” – porównanie e-booka i wersji papierowej

Dziadów jako lektury szkolnej nie wspominam zbyt dobrze. (Czy jest ktoś, kto wspomina dobrze?!) II część nawet mi się podobała, natomiast czytanie reszty było drogą przez mękę. Ale widać dopadł mnie lekturowy syndrom sztokholmski, bo gdy tylko zobaczyłam na serwisie wspieram.to , że ktoś zabawił się mickiewiczowskim tekstem i chce wydać dalszą część jako grę paragrafową, to zachwycona pomysłem podążyłam za nazwą serwisu i wsparłam to. W efekcie mam to dzieło zarówno w formie papierowej, wraz z dodatkowymi gadżetami, jak i w formie e-booka. Wyjątkowo mogę więc porównać jak się to czytało w obu formach. Wyjątkowo, bo normalnie nie czytam w krótkim czasie tej samej książki dwukrotnie. A że jest to gra paragrafowa , którą można przejść czterema różnymi postaciami, to powtórne czytanie nie jest nudne. Na początek wybrałam postaci kobiece i wersję papierową czytałam jako Karolina Zann, a e-booka jako Guślarka. Jakie są moje ogólne wrażenia , niezależne od formy książki? Pozytywne. Bawiłam si

„Księgi Jakubowe”, czyli czy warto czytać Tokarczuk w e-booku

Tytuł: Księgi Jakubowe Autor: Olga Tokarczuk Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie Język: polski Język oryginału: polski Kupiłam w: ebookpoint Nobel dla Tokarczuk — dzisiaj w „książkowym” internecie nie ma innego tematu. Ja też dołożę swoją cegiełkę do dyskusji i do świętowania.  Z twórczości nowej polskiej noblistki dotychczas przeczytałam tylko „Księgi Jakubowe”, więc tylko na temat tej książki mogę coś powiedzieć. Czytałam ją już dość dawno: „Lubimy czytać” twierdzi, że było to niemal równo cztery lata temu. Jak dla mnie to bardzo duży odstęp czasu i aż dziw, że w ogóle cokolwiek z tej lektury pamiętam. Zazwyczaj pół roku po przeczytaniu książki pozostają mi w pamięci jedynie strzępy fabuły. A i to nie zawsze. Tymczasem w przypadku „Ksiąg Jakubowych” pamiętam (jak na mnie) bardzo dużo: nieco fabuły, niektórych bohaterów, a przede wszystkim obraz świata częściowo odwzorowanego a częściowo stworzonego przez autorkę. Wydaje mi się, że może to robić za rekomendację. Warto pr

„Trójka e-pik” 2019 – ile mnie to kosztowało?

Chwilowo zrobiłam sobie przerwę w uczestnictwie z zabawie pt. „Trójka e-pik”. Nie dlatego, że coś mi się w niej przestało podobać. Nie, to świetna zabawa i odkryłam jej przy okazji kilka fajnych książek, po które bym pewnie inaczej nie sięgnęła. Tyle, że nastąpiło pewne zmęczenie materiału i na razie muszę odpocząć. W związku z tym w zeszłym roku uczestniczyłam w niej tylko przez siedem pierwszych miesięcy. Myślę, że jest to dobry moment na pewne podsumowanie. Będzie to podsumowanie finansowe. W końcu e-booki wybiera się często z powodu ich ceny – mimo niekorzystnego VAT-u powinny być tańsze niż książki papierowe. Zobaczmy jak to wygląda w praktyce. Poniżej z podziałem na miesiące ceny wszystkich przeczytanych przeze mnie w tej akcji książek. Wszystkie zdobyłam w legalny sposób, więc jeśli gdzieś widnieje 0, to nie znaczy, że pobrałam piracką wersję, ale że wydawnictwo lub autor umożliwili pobranie jest za darmo (czasem tylko przez krótki czas). Na czerwono zaznaczone są pozy