Przejdź do głównej zawartości

W kanałach Lwowa

Tytuł: W kanałach Lwowa
Autor: Robert Marshall
Wydawnictwo: Świat Książki
Język: polski
Język oryginału: angielski
Tłumaczenie: Krzysztof Puławski
Kupiłam w: Publio

Wstrząsające.

Właściwie to na tym jednym słowie mogłabym zakończyć posta. To jedyna jasna myśl, która pozostała mi po przeczytaniu: opisana historia jest wstrząsająca. Dalej mam już tylko mętlik różnych myśli i wrażeń. Spróbuję je jakoś opanować i opisać.
Nie oglądałam filmu (to na podstawie tej książki powstał film Agnieszki Holland „W ciemności”), więc książka była dla mnie pierwszym głębszym kontaktem z tą konkretną historią, z historią grupy żydów ukrywających się we lwowskich kanałach. Natomiast kiedyś, gdy byłam nastolatką, czytałam pamiętniki z łódzkiego getta, które teraz, w trakcie lektury, przypominały mi się fragmentami. W obu książkach pojawiły się podobne obrazy, jak widać uniwersalne, powtarzające się w różnych gettach, w różnych miastach. Mnie najbardziej utkwiły w pamięci wspomnienia dzieci, które chowały się w szafach lub w skrytkach w ścianach i musiały nauczyć się płakać bezgłośnie. Tamta, łódzka książka była dla mnie ciekawa głównie dlatego, że wychowałam się w Łodzi na terenie byłego getta i czytałam o ulicach i domach, które znałam. We Lwowie nigdy nie byłam, więc opisywane tutaj miejsca są mi obce, ale przez te paręnaście lat, które minęły od lektury tamtych pamiętników, poznałam trochę więcej prawdziwego życia i przez to takie historie, dotykające granic człowieczeństwa, są dla mnie jeszcze bardziej poruszające.
„W kanałach Lwowa” nie jest całkiem zbeletryzowane. Autor cały czas odwołuje się do źródeł, przytacza cytaty ze wspomnień uczestników tych wydarzeń. Jest też dość dużo przypisów z wyjaśnieniami. (Nawiasem mówiąc w wersji e-bookowej nie wszystkie przypisy dobrze działają, ale można sobie z tym poradzić.) W efekcie dostajemy książkę w połowie drogi między powieścią a opracowaniem naukowym. Taka forma wzmacnia wrażenie, jakie historia robi na czytelniku. Bo główną jej siłą oddziaływania jest autentyczność. Gdyby to była całkowicie zmyślona opowieść, to byłaby tak nieprawdopodobna, że jej lektura pozostawiłaby wrażenie na poziomie, powiedzmy, „Hrabiego Monte Christo”, czyli „ale autor miał bujną wyobraźnię”. A tu mamy kolejny dowód na to, że to życie pisze najlepsze scenariusze. Nie dziwię się, że na podstawie książki powstał film. Ta historia aż się prosiła o nakręcenie. A książka jest napisana tak plastycznie, że niektóre sceny miałam gotowe przed oczami w trakcie czytania.
Widać też duże wysiłki autora, aby pozostać bezstronnym. Jeśli we wspomnieniach były jakieś nieścisłości to dokładnie je opisuje, abyśmy sami mogli wyrobić sobie zdanie. Wszystkie nacje: Niemcy, Żydzi, Polacy, Ukraińcy, Rosjanie, zostały przedstawione obiektywnie, nie ma wybielania żadnej z nich. Bohaterzy są ludźmi z krwi i kości, autor nie pomija kłótni między nimi i czynów wątpliwych moralnie. W pierwszym odruchu przy czytaniu niektórych fragmentów miałam myśli typu „jak ona mogła”, ale po chwili nadchodziło orzeźwienie. Bo warunki, w których byli ci ludzie, były tak nieludzkie, że nie mam żadnego prawa ich oceniać. Granice mojej wyobraźni nie sięgają tak daleko, żeby móc powiedzieć, co ja bym zrobiła w takiej sytuacji. To po prostu niemożliwe. Tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono.
No i na koniec jeden drobiazg. Widać, że książka w oryginale była po angielsku, dla zachodniego czytelnika. Pojawiają się wyjaśnienia spraw dla nas oczywistych. A w treść książki wplecione są fragmenty historii II wojny światowej. Wplecione są całkiem zręcznie, tak że nie ma przynudzania, a nawet dodatkowo budują one nastrój. Bo na przykład opisy początków wojny pojawiają się wtedy, gdy akcja dotyczy momentów, kiedy bohaterowie siedzieli w kanałach i nie mając co robić opowiadali sobie nawzajem swoje historie.

Komentarze

  1. Niestety, może wstyd się przyznać, ale uciekam już od takich lektur. Pewnie swoją porcję zaliczyłam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Wstydzić to się można nieczytania. Ale to, co kto czyta, to już jego wybór i nic nikomu do tego.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

„Dziady, część V” – porównanie e-booka i wersji papierowej

Dziadów jako lektury szkolnej nie wspominam zbyt dobrze. (Czy jest ktoś, kto wspomina dobrze?!) II część nawet mi się podobała, natomiast czytanie reszty było drogą przez mękę. Ale widać dopadł mnie lekturowy syndrom sztokholmski, bo gdy tylko zobaczyłam na serwisie wspieram.to , że ktoś zabawił się mickiewiczowskim tekstem i chce wydać dalszą część jako grę paragrafową, to zachwycona pomysłem podążyłam za nazwą serwisu i wsparłam to. W efekcie mam to dzieło zarówno w formie papierowej, wraz z dodatkowymi gadżetami, jak i w formie e-booka. Wyjątkowo mogę więc porównać jak się to czytało w obu formach. Wyjątkowo, bo normalnie nie czytam w krótkim czasie tej samej książki dwukrotnie. A że jest to gra paragrafowa , którą można przejść czterema różnymi postaciami, to powtórne czytanie nie jest nudne. Na początek wybrałam postaci kobiece i wersję papierową czytałam jako Karolina Zann, a e-booka jako Guślarka. Jakie są moje ogólne wrażenia , niezależne od formy książki? Pozytywne. Bawiłam si...

„Księgi Jakubowe”, czyli czy warto czytać Tokarczuk w e-booku

Tytuł: Księgi Jakubowe Autor: Olga Tokarczuk Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie Język: polski Język oryginału: polski Kupiłam w: ebookpoint Nobel dla Tokarczuk — dzisiaj w „książkowym” internecie nie ma innego tematu. Ja też dołożę swoją cegiełkę do dyskusji i do świętowania.  Z twórczości nowej polskiej noblistki dotychczas przeczytałam tylko „Księgi Jakubowe”, więc tylko na temat tej książki mogę coś powiedzieć. Czytałam ją już dość dawno: „Lubimy czytać” twierdzi, że było to niemal równo cztery lata temu. Jak dla mnie to bardzo duży odstęp czasu i aż dziw, że w ogóle cokolwiek z tej lektury pamiętam. Zazwyczaj pół roku po przeczytaniu książki pozostają mi w pamięci jedynie strzępy fabuły. A i to nie zawsze. Tymczasem w przypadku „Ksiąg Jakubowych” pamiętam (jak na mnie) bardzo dużo: nieco fabuły, niektórych bohaterów, a przede wszystkim obraz świata częściowo odwzorowanego a częściowo stworzonego przez autorkę. Wydaje mi się, że może to robić za rekomendację. Wart...

„Piastówny i żony Piastów”, czyli tylko smoków brak

Tytuł: Piastówny i żony Piastów Autor: Jadwiga Żylińska Wydawnictwo:PIW Język: polski Kupiłam w: Virtualo Nie spodziewałam się, że książka opisująca tak dokładnie, jak jest to tylko możliwe, życie polskich królowych, księżnych i księżniczek i to książka napisana w latach sześćdziesiątych może być tak wciągająca. Duża w tym zasługa samej historii. W szkole ten okres uczony jest po łepkach, a szkoda, bo jak się w niego wgryźć to jest niesamowicie ciekawy. Gdyby nie brak smoków to historie Piastów biłyby na głowę scenariusz „Gry o tron”. Co tam się nie działo! Gdyby tylko dawni polscy władcy mieli nieco większą fantazję w nadawaniu imion swoim potomkom. Czasem ciężko się zorientować, która Rycheza jest która, Bolesławów jest jak mrówków a inne imiona też występują w grupach po kilku nosicieli. Ale historia historią, każda będzie nudna, jeśli się ją nudno przedstawi. To nie ten przypadek. Żylińska opisała to tak, że trudno się oderwać. Bohaterowie i ich perypetie opisani są barwn...