Przejdź do głównej zawartości

„Zielonka. Zapomniane lotnisko września 1939”, czyli kobiety nie mają wspomnień

Okładka
Tytuł: Zielonka. Zapomniane lotnisko września 1939
Autorzy: Marek Rogusz, Marian R. Sawicki
Wydawnictwo: Stratus
Język: polski
Język oryginału: polski
Kupiłam w: Nexto

Po zeszłomiesięcznym niezwykle udanym udziale w akcji „Trójka e-pik” nie mogłam nie wziąć udziału w lutowej edycji. („niezwykle udany” oznacza tutaj, że udało mi się przeczytać i opisać wszystkie trzy książki) W tym miesiącu jeden z tematów brzmi „regionalne klimaty” a przeczytana książka ma dotyczyć regionu, w którym się mieszka. Przyznam, że w pierwszym odruchu przeraziłam tego zadania, bo nie miałam na nie żadnego pomysłu. Nawet przeszło mi przez myśl, żeby nieco oszukać i przeczytać coś o regionie, z którego pochodzę, a nie w którym mieszkam. Ale zaczęłam szukać w księgarniach z e-bookami, czy nie ma książek dotyczących któregoś z miasteczek blisko mojego miejsca zamieszkania. I ku mojemu zdziwieniu bardzo szybko taką znalazłam. 
„Zielonka. Zapomniane lotnisko września 1939” to książka historyczna, w której autorzy zebrali wszystkie informacje, jakie udało im się znaleźć na temat zielonkowskiego lotniska, które odegrało bardzo ważną rolę w czasie kampanii wrześniowej. Z jednej strony budzi mój podziw to, ile pracy musieli wykonać, żeby dotrzeć do źródeł pisanych i do jeszcze żyjących świadków. Ale jest też druga strona — wygląda na to, że autorzy chcąc zachować wszystkie informacje nie wykonali żadnej selekcji. W związku z tym niektóre informacje powtarzają się lub wyglądają na niezbyt ważne i to nieco utrudnia czytanie.
W ogóle czytając tę książkę czuje się, że napisali ją zapaleńcy, którzy nie są ani historykami, ani pisarzami, ani dziennikarzami. Zdarzają się niezręczne zdania typu „Ćwiczebny wysiłek cementował Brygadę, w zespole pogłębiała się przyjaźń i koleżeństwo.”, pojawiają się też zdania wykrzyknikowe. Przypisy są wykorzystywane tylko do podawania referencji, a didaskalia i wyjaśnienia nieścisłości są wypisywane w treści cytatów ze źródeł, co moim zdaniem jest niezbyt dobrym wyborem.
Jednak najbardziej brak profesjonalizmu autorów widać w ich stosunku do świadków, który jest dość nierówny. Łatwo wyczuć, którzy świadkowie zdobyli największy szacunek lub sympatię autorów. Na przykład jeden ze świadków jest wymieniany jako „pan Feliks Marek” a nawet „Pan Feliks Marek”, podczas gdy niektórzy inni świadkowie mają tylko imię i nazwisko, bez „pana”. Mnie najbardziej uderzyła niesprawiedliwość w poniższym fragmencie:
„Pobyt Brygady Pościgowej i walkę Januszewicza wspomina też pan Feliks Marek.
Na skraju poligonu była łąka na której wypasaliśmy krowy. (…)
Byłam małą dziewczynką i jak to dzieci kręciliśmy się w pobliżu z ciekawości —
wtrąca żona pana Feliksa (…)”
Zwróćcie uwagę na to, że żona pana Feliksa Marka nie ma nawet imienia. I jest chyba jedyną kobietą, która występuje w tej książce. Wygląda to tak, jakby autorzy w ogóle nie pytali starszych kobiet o wspomnienia z tych czasów. Żona pana Marka „wtrąciła się” przecież do rozmowy z jej mężem, a nie była pytana niezależnie. Moim zdaniem to wielka szkoda, bo być może kobiety-świadkowie dałyby dodatkowe spojrzenie na sprawę, mówiąc o rzeczach, na które mężczyźni często nie zwracają uwagi. No ale to niestety od zawsze jest bolączka historii pisanej przez mężczyzn. Jak widać nie ma nawet żeńskiej formy słowa „świadek” (bo przecież nie „świadkowa”). Całe szczęście ostatnio coraz więcej jest też kobiecej perspektywy w historii. Szkoda, że nie w tej książce.
Pomijając te mniejsze i większe niedostatki książki, mnie ona bardzo zainteresowała. Prawdopodobnie dlatego, że zawsze bardzo lubiłam książki lotnicze i nawet jak byłam dzieckiem chciałam być przez nie konstruktorem samolotów. Natomiast podejrzewam, że dla kogoś, kogo lotnictwo nie interesuje, książka byłaby nudna.
Szkoda jeszcze, że nie ma w niej mapki, na której na aktualny plan Zielonki naniesione byłoby położenie tytułowego lotniska. Ciężko wywnioskować to z opisów, a jest to rzecz, które dla mieszkańców okolicy jest chyba najciekawsza.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

„Dziady, część V” – porównanie e-booka i wersji papierowej

Dziadów jako lektury szkolnej nie wspominam zbyt dobrze. (Czy jest ktoś, kto wspomina dobrze?!) II część nawet mi się podobała, natomiast czytanie reszty było drogą przez mękę. Ale widać dopadł mnie lekturowy syndrom sztokholmski, bo gdy tylko zobaczyłam na serwisie wspieram.to , że ktoś zabawił się mickiewiczowskim tekstem i chce wydać dalszą część jako grę paragrafową, to zachwycona pomysłem podążyłam za nazwą serwisu i wsparłam to. W efekcie mam to dzieło zarówno w formie papierowej, wraz z dodatkowymi gadżetami, jak i w formie e-booka. Wyjątkowo mogę więc porównać jak się to czytało w obu formach. Wyjątkowo, bo normalnie nie czytam w krótkim czasie tej samej książki dwukrotnie. A że jest to gra paragrafowa , którą można przejść czterema różnymi postaciami, to powtórne czytanie nie jest nudne. Na początek wybrałam postaci kobiece i wersję papierową czytałam jako Karolina Zann, a e-booka jako Guślarka. Jakie są moje ogólne wrażenia , niezależne od formy książki? Pozytywne. Bawiłam si

„Księgi Jakubowe”, czyli czy warto czytać Tokarczuk w e-booku

Tytuł: Księgi Jakubowe Autor: Olga Tokarczuk Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie Język: polski Język oryginału: polski Kupiłam w: ebookpoint Nobel dla Tokarczuk — dzisiaj w „książkowym” internecie nie ma innego tematu. Ja też dołożę swoją cegiełkę do dyskusji i do świętowania.  Z twórczości nowej polskiej noblistki dotychczas przeczytałam tylko „Księgi Jakubowe”, więc tylko na temat tej książki mogę coś powiedzieć. Czytałam ją już dość dawno: „Lubimy czytać” twierdzi, że było to niemal równo cztery lata temu. Jak dla mnie to bardzo duży odstęp czasu i aż dziw, że w ogóle cokolwiek z tej lektury pamiętam. Zazwyczaj pół roku po przeczytaniu książki pozostają mi w pamięci jedynie strzępy fabuły. A i to nie zawsze. Tymczasem w przypadku „Ksiąg Jakubowych” pamiętam (jak na mnie) bardzo dużo: nieco fabuły, niektórych bohaterów, a przede wszystkim obraz świata częściowo odwzorowanego a częściowo stworzonego przez autorkę. Wydaje mi się, że może to robić za rekomendację. Warto pr

„Trójka e-pik” 2019 – ile mnie to kosztowało?

Chwilowo zrobiłam sobie przerwę w uczestnictwie z zabawie pt. „Trójka e-pik”. Nie dlatego, że coś mi się w niej przestało podobać. Nie, to świetna zabawa i odkryłam jej przy okazji kilka fajnych książek, po które bym pewnie inaczej nie sięgnęła. Tyle, że nastąpiło pewne zmęczenie materiału i na razie muszę odpocząć. W związku z tym w zeszłym roku uczestniczyłam w niej tylko przez siedem pierwszych miesięcy. Myślę, że jest to dobry moment na pewne podsumowanie. Będzie to podsumowanie finansowe. W końcu e-booki wybiera się często z powodu ich ceny – mimo niekorzystnego VAT-u powinny być tańsze niż książki papierowe. Zobaczmy jak to wygląda w praktyce. Poniżej z podziałem na miesiące ceny wszystkich przeczytanych przeze mnie w tej akcji książek. Wszystkie zdobyłam w legalny sposób, więc jeśli gdzieś widnieje 0, to nie znaczy, że pobrałam piracką wersję, ale że wydawnictwo lub autor umożliwili pobranie jest za darmo (czasem tylko przez krótki czas). Na czerwono zaznaczone są pozy